23 czerwca 2021

post higieniczny

Znalazłam w telefonie takie oto zdjęcie (Tata Potomstwa obcina paznokcie) i stwierdziłam, że można by słów kilka napisać o higienie. Bo dbanie o higienę, to taka niby prozaiczna rzecz, a jednak...


Otóż, my o higienę dbamy bardzo. Lajk e lot. Kąpiel codziennie. Bez wyjątku. Mycie zębów, co najmniej dwa razy dziennie. Bez wyjątku. Kremowanie na słońce i na mróz. Maści na dolegliwości skórne. Żele na trądzik. Płukanie zębów płynem do higieny jamy ustnej. Czyste paznokcie, a jak nie to szorujemy szczoteczką. W pandemii dezynfekcja rąk. No wiecie, taki standard rzekłabym. 

Wszystko wydawałoby się pięknie i kolorowo, a tu ostatnio - Celina przyniosła morgelony we włosach (w sensie coś wszopodobnego, chyba ze szkoły, pomimo regularnego mycia włosów co 3, maksymalnie 4 dni), a Adam (przez fakt, że zrobiliśmy roczną przerwę w kontrolach stomatologicznych ze względu na COVID) wylądował u dentysty z 5 ubytkami w zębach! Katastrofa. Dla mnie, matki walniętej na punkcie czystości (i Taty Potomstwa zresztą tak samo) to armagedon. Oszalałam. Wpadłam w wir działania robiąc na Celinie dezynsekcję silikonowymi specyfikami przez kilka dni z rzędu. Czyszcząc szczotki, gotując pościel, wyrzucając spinki i opaski, piorąc pluszowe nauszniki i koce, w których Dzieci się tarzają. Było to z dwa miesiące temu, a ja nadal kontroluję głowy Towarzystwu. Celka ma mnie dość.

Co do Adama z kolei, to jedynym wytłumaczeniem jakie znajduję, są genetycznie słabe zęby mleczne. Słodyczy wcale nie je wybitnie dużo, po wieczornym myciu zębów nigdy nie jadł nic, cycka ssał prawie dwa lata, nie wspomnę już właśnie o tym, że zęby myjemy mu bardziej niż regularnie i nie mniej dokładnie. Whatever, najważniejsze, że to TYLKO małe ubytki, które prostymi i stosunkowo krótkimi zabiegami dentystycznymi udało się naprostować. Skończyło się na niemałym zadowoleniu Adama, gdyż doktor "Pieszczoch" łechta Mu ciągle ego pochwałami, jakim to On jest doskonałym pacjentem. Do tego wybrał sobie kolor plomb - żółty i zielony i jeszcze na koniec w nagrodę za doskonałe sprawowanie dostał mnóstwo badziewnego plastykowego szajsu z fortnite i jeszcze czegoś! Z perspektywy rodzica dwie ostatnie rzeczy to zło.

Także tak, jak do tej pory dbałam o higienę Potomstwa, tak teraz jestem upierdliwa jeszcze bardziej. Dobrze, że ręce myją porządnie sami z siebie. Mydłem oczywiście.

Aha, i to nie jest tak, że nie pozwalamy się dzieciom ubrudzić. Oł noł. Pamiętajcie, że mieszkamy na wsi, mamy dwa koty wychodzące i psa, którego całujemy w pyszczek, regularnie jesteśmy w stajni, a Dzieci chodzą do publicznych placówek edukacyjnych i mają permanentnie kontakt z zagluciałymi kolegami. Także patogenów mają pod dostatkiem, a ich ogólna odporność jest naprawdę na bardzo przyzwoitym poziomie. Ale to zapewne w dużej mierze zasługa szczepień 😀.





jeden jedyny raz

Tylko ten jeden udało mi się zapleść Hance porządne dobierańce. Takie dopracowane, gdzie nic Jej nie wylatywało, gdzie było całkiem równo i wszystko niby grało. Robiłam je chyba z pół godziny. Kto zna Hankę, ten wie jakie ma włosy. Mogłaby obdarzyć nimi spokojnie z 5 głów.

Przetrwały 2 minuty.

Po dwóch minutach Hanka zaczęła krzyczeć, że natychmiast mam Jej to zdjąć z głowy, bo Ją boli, uwiera, wkurza i po prostu NIE!

Wkurzyłam się. Ale cóż. Skoro niewygodnie, to przecież nie będę trzymać na siłę...


czarownica od kiszonek

Nasza rodzina uwielbia kiszonki. My wszystkie możliwe. Dzieci ogóry. Więc jak jest sezon, to kisimy. Zawsze musi być więcej, ponieważ oprócz jedzenia ich do kanapek, musimy mieć zapas na cały rok na ogórkową. Jakby ktoś nie wiedział, to Bachonarium je tylko trzy zupy: rosołek, pomidorową i ogórkową. I miso, ale miso jest poza systemem. 

Proces kiszenia wygląda zatem następująco.

  • Ogórki kupujemy tylko i wyłącznie u Pani Jadzi albo na naszym targowisku lokalnym.
  • Słoiki zbieramy cały rok (litrowe, po miodzie od Pana Stasia). Zakrętki kupujemy "u Wieśki". Nowe, żeby dobrze trzymały.
  • Babcia Lidka słoiki porządnie myje w zmywarce.
  • Ogóry myjemy w miskach na ogródku.
  • Babcia Lidka upycha ogóry do słoików.
  • Cela wrzuca przyprawy, czosnek, chrzan i całą resztę.
  • Ja szykuję wrzątek z solą, zalewam i zakręcam.
  • Nad całością procesu czuwa nasza audytorka Celina.
Et voila.


22 czerwca 2021

w stronę lasu

Zawsze będę to powtarzać. W lesie jest lepiej. A w górach jeszcze lepiej. Albo chociaż na łonie natury.



Czerwiec 2020.

bąbeleczki

 


Oni naprawdę się kochają. Nie tylko na zdjęciu. I nie tylko od święta.

Luty 2020.

śmieciobawki

Kolejna zabawka z cyklu "śmieć jest najlepszą zabawką". Zdjęcie wykonane w lutym 2020... Kill me.



ziomki foreva


Zdjęcie zrobione latem 2020 (żeby nie wprowadzić Was w błąd, że mamy już letnią pogodę i to ten rok...).

znowu była przerwa

Znowu mnie nie było. Od dwóch miesięcy czaję się z tym, że przecież muszę coś napisać, że nie mogę bloga, tak o, odłogiem zostawić. Tak żeby Bachonarium miało co wspominać. Jeśli będą chcieli. Jak nie to też spoko. Albo, żeby mieli co zabrać ze sobą na terapię jako dowód, że mieli ****owe dzieciństwo. Kto tam Ich wie.

Matko Naturo (staram się oduczyć wzywania Boga, bo też nie jest tak, że w żadną siłę nie wierzę, a do Matki Natury mi po prostu najbliżej) nie wiem od czego zacząć, więc zamiast odnosić się do pojedynczych epizodów z życia, zrobię krótkie podsumowanie tego co i jak.

Zacznę od roku w pandemii z Potomstwem. To nie było super łatwe dla żadnego z nas. I serio, trudno jest powiedzieć na tym etapie, jak bardzo poturbowane wyjdą z tego nasze Dzieci. Na razie wydaje się, że nie jest źle, ale come on, nie mamy doświadczeń jak to jest być ośmio- i trzynastolatką zamkniętą na rok w domu, praktycznie bez rówieśników i szkoły. No nie wiemy i szczerze jest mi to sobie mega trudno wyobrazić. To raz. Dwa - przebywanie w ciągłej obecności mamy, Babci, Taty, a patrząc z naszej perspektywy, Dzieci też ma swoje plusy i minusy. Plus jest taki, że w sumie na maksa staram się doceniać ten czas, choćby nie wiem jak (ogólnie mówiąc) trudny był. Nużący, wkurzający, nerwowy też. Serio. Naprawdę staram się go docenić i w gruncie rzeczy jestem wdzięczna, że go dostałam. Nawet jeśli ja pracowałam on-line, Dzieci na zdalnych, to i tak czas, który mieliśmy pomiędzy np. na posiłek, przytulasa lub czas, który oszczędzałam na dojazdach mogąc go spędzić w domu, to pięknie ujmując dar od niebios. Minusy? Prawda jest taka, że najzwyczajniej na świecie, każdy miał siebie nawzajem trochę dość (no może oprócz Adama). Każdy chciał choć na chwilę zmienić otoczenie, pójść do koleżanki, jakkolwiek to zabrzmi, choć na moment uciec. Nie zawsze się to udawało. Ale przeżyliśmy, nie pozabijaliśmy się, więc chyba nie jest najgorzej.

I! Jeszcze jedna ekstremalnie ważna kwestia, to ta, że ADPOTOWALIŚMY PSA! Jakby nie było mamy jeszcze jednego członka rodziny, takiego prawie ludzkiego (nie wiem czy wiecie ostatnio panuje określenie, że pets are the new kids), także wpasowaliśmy się jeszcze bardziej w trend dużej rodziny. Pies, suczka, ma na imię IPA (jak taki styl piwa), choć Adam w schronisku krzyczał na nas, że żadna IPA, tylko ma się nazywać Czarna Sunia! No cóż. Dzieci ją kochają, ona kocha Dzieci, cud, miód, malina. IPA poniżej, mała i duża.

Przechodząc do meritum.

Standardowo od Najstarszej zaczynając, Hanka utknęła w wirtualnym świecie. Najpierw mając zdalne lekcje, potem grając w gry, potem mając angielski on-line i kończąc na wieczornym oglądaniu netflixa. Szkoła? Jaka szkoła, najlepiej, żeby jej nie było. No może przesadzam. Na początku się denerwowałam, jak miała gorsze oceny, ale potem Tata Potomstwa mnie naprostował, że w tym roku trzeba po prostu włączyć tryb "na przetrwanie" i nie ciśnieniować się bez sensu. Hankę zaraz zaszczepimy, liczymy więc, że od września, na ósmą klasę wróci do szkoły i bez problemów dotrwa do egzaminów. Czeka Ją jeszcze nie lada wyzwanie, bo w sumie zaraz przyjdzie najwyższa pora, żeby zastanawiać się do którego liceum (a może technikum, no bo przecież nie demonizujmy?) iść. Temat koński będzie osobno.

Jak było z Celą? Chyba trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. Z jednej strony lubiła lekcje on-line, z drugiej, jak to dziecko w pierwszej klasie, ciągnęło do szkoły, do swojej Pani Ani, do świetlicy, a przede wszystkim do koleżanek i kolegów, których jeszcze gro ma z przedszkola. Ale siedząc w domu miała mniej ruchu. To nie to samo co szkoła, bieganie po boisku, wf (jaki by on nie był, bo umówmy się, że to dla mnie nadal jakaś abstrakcja, że dzieci w klasach 1-3 nie mają WF-u z wuefistą, tylko Panią wychowawczynią). Dodajmy fakt, że do szkoły czasem trzeba pójść na piechotę i potem z niej wrócić. To wszystko MA znaczenie. Czytanie idzie Jej coraz lepiej, pisanie też, bo przyznam szczerze, że gonię Ją straszliwie w kontekście dbania o kropki, przecinki, wielkie litery oraz szeroko pojętą staranność prac. To ja jestem ta zła i wymagająca. Śmieszne to jest w sumie. Przez fakt, że nie było stacjonarnych zajęć w szkole, sporo pracy spadło na rodziców. Starałam się Celinie wielokrotnie wytłumaczyć, że teraz to ja muszę sprawdzać jej zadania, prace domowe itp., bo Pani przez ekran laptopa nie wyłapie u całej klasy błędów. I że to, że ma zrobić tyle, wynika z tego ile każe jej zrobić Pani Ania, a nie ja. I że muszą to zrobić wszystkie dzieci w klasie, nie tylko Ona, i że w szkole robiłaby to bez zająknięcia. To i tak nie ma znaczenia. Także trudno. Będę tą złą. Na konie nie chodzi dalej, a właściwie kiedy już już miała jutro jechać, to skręciła kostkę i przyszedł tydzień usztywnienia, a teraz miesiąc rekonwalescencji. Może w lipcu wsiądzie.

Adam. Poszedł do przedszkola we wrześniu. Do przedszkola niby chodzić nie lubi, bo woli oglądać "głupotki na jutubie" z Babcią Lidką siedząc w domu. Jesteśmy tymi złymi, bo tylko choroba sprawia, że do przedszkola nie idzie. Więc dzień w dzień wyrusza na podbój trzylatkowej grupy. A potem okazuje się, ze jest fajnie bo tamto sramto, po czym jak się zorientuje, że powiedział, że jest fajnie, to cofa wypowiedź, mówiąc, że jest niefajnie. Bo woli "głupotki na jutubie". I tak w kółko. Alergię ma dziecko nasze oddechową, więc musimy kontrolować temat. Dinozaury nadal na propsie, łeb w łeb z LEGO. Rower biegowy też na propsie. Cały czas. Za rok wsadzam go od razu na dwa kółka. Nie będę się pitolić z czterema kółeczkami. Co do LEGO, bo tak mi się przypomniało, to muszę napisać, że sam składa zestawy z instrukcją (najlepiej jak na tablecie jest ta instrukcja) i to nie jakieś małe, tylko serio takie co najmniej średnie. Jęczydupa jest straszna, ale tylko jak ja jestem w pobliżu (to kluczowe, gdyż poza tym jest "tfardzielem").

To tyle na szybkości. Wrócę soon, obiecuję!