21 listopada 2011

(...)

Jeszcze niedawno z pełną świadomością nosiła krótkie włosy. Łatwiejsze do mycia, szybsze w suszeniu, nieskomplikowane.
Na wrześniowej wizycie u Pani Fryzjerki postanowiła, że zapuszcza. Nawet grzywkę. Przeżyje mycie, suszenie i wszelakie komplikacje.
I tak jest.
A fali kucyki i kitki. Do końskiego ogona w długości jeszcze brakuje.

kucyki

Pewnie jak się znudzi to będzie cięcie.
Bez skrupułów. Po Mamusi.
:)

jak napiszę to może się zmieni

Zaklinam rzeczywistość.
Często bywało tak, że napisałam coś o Dziecku a za chwilę okazało się, że to nieprawda.
Teraz mam nadzieję.
Bowiem od tygodnia na kolację jemy naleśniki.
My to już nawet nie jemy bo monodieta nam mnie służy.
Ale Hanka owszem.
Kiedyś pamiętam, że miała fazę na zupę z cukinii albo pomidorową. Bo rosołek to wiadomo ;)
Mimo iż naleśniki uwielbiam czekam aż faza minie.
Ile to jeszcze potrwa... ciekawe?

:)


Księżniczki oczywiście jedzą naleśniki.
Faza księżniczki nie ma tak mocnej pozycji jak naleśniki.
;)

nalesniki

cierpliwości jej nie brakuje

Z ostatnich dni najbardziej pamiętam sobotę, kiedy to Hanna nie mogła usnąć. Totalnie nie mogła. Cudem udało się w okolicach 22.00. I niedziele kiedy z litości dla mnie siedzącej przy jej łóżku na jej malutki krzesełku usnęła chwilę po 20. Poszła spać z zamiarem i planem.
Mamusiu ja zaraz zamknę oczka i usnę szybciutko. Nie będziesz musiała długo siedzieć na krzesełku i nie będzie cię tyłek bolał.
Cudownie. Dziękuję.
;)
korale1

A niedzielny poranek upłynął na rękodzielnictwie. Korale nawlekałyśmy. Hanka głównie. Miała wyjątkową cierpliwość. Chyba po prostu jej zależało.

korale3

I nawet w nich chodziła. I w bransoletce - to już moja robota.

korale0


korale4

16 listopada 2011

dzisiaj czyli wczoraj

Źle źle źle.
I zawsze to musi być czyjaś wina. A jak nikt nie czuje się winny to Matka poczuje na pewno.
Dzisiaj /wczoraj/ wszystko robię źle.
Nakłoniłam do nie założenia spodni zimowych. Nie wiem czemu nawet.
Nie ubrała bo sama myślałam, że same legginsy to dobry pomysł.
Przed przedszkolem płacz.
Zimno mi w nogi. Nie ubrałam spodni.
I najgorsze...
A mówiłaś, że będzie mi ciepło.
Tak mi się wydawało. Myliłam się. Przepraszam
I jak ja teraz pójdę na spacer.
Płacz.
Po chwili jednak sobie przetłumaczyła, że może wyjdzie słońce jak będą szli na spacer i może nie będzie tak źle. Ale...
Jak będziesz mnie odbierać to weź ciepłe spodnie.
Odpadłam.
Odpadła też HelloKitty z gumki do włosów co było również powodem do przelania kilkunastu łez i małej rozpaczy.
Poszłam do domu oczywiście z wyrzutami i wróciłam do przedszkola. Zaniosłam jej ciepłe spodnie. Powiesiłam na jej wieszaku w szatni. Taka byłam z siebie dumna. Taka ciekawa.
Odbieram Hankę z pytającym uśmiechem na twarzy. Widziałaś? Przyniosłam Ci ciepłe spodnie. Byliście na spacerze?
Tak. W legginsach byłam?
Que? Wchodzimy do szatni. Pokazuje. Wiszą. Spodnie. Ciepłe. Od 9.03 rano. Hellow !!!
Wiesz, widocznie nie zauważyłam.
Łaaaaaaa ?!? Oszaleje kiedyś. Ok. Nie zauważyła. N i e z a u w a ż y ł a.
Po prostu.
A na dodatek jak wracałyśmy rozpętała się awantura o wodę jabłkową. A raczej o to, że odmówiłam bo i tak nie wypija i mi się nie chciało dymać po wodę do sklepu.
Ale ja jej potrzebuje.
Mam wrażenie, że chodziło o coś innego.
Ale o tym pewnie dowiem się za kilka dni.
Dzisiaj /dziś/ Hanka poszła do przedszkola radośnie. Z Kaczką Dziwaczką na ustach. I nowym wierszykiem na jasełka.

I liczy do 125. Bo potem to nuda ;)

Uśmiech !

usmiech

jesiennie z liśćmi bo szkoda by nie pokazać

liscie-blog4

Lato totalna kompromitacja.

Jesień. To co innego !


liscie-blog2

liscie-blog1

liscie-blog3

liscie-blog7

liscie-blog5

liscie-blog6

Hanka od poniedziałku zaklina zimę.
Uważa, że jest totalnie na zimę przygotowana. Kurtka. Spodnie. Rękawiczki. Czapka. Buty. Total.
Co dzień rano wypatruje śniegu.
I śpiewamy zima zima zima pada pada śnieg...
A jak byłam mała to stałam przy palapecie i patrzyłam na śnied.
Tak.
A faza na a jak byłam mała to dzięki książce Poczytaj mi mamo 2 i opowiadaniu Danuty Wawiłow "Kiedy byłam mała". A księga druga znacznie lepsza niż jedynka. Naszym zdaniem.

964 post o ubieraniu

I sama nie wiem jak zacząć. Żeby nie skłamać.
Wszechobecna samodzielność. Rodzice wpływu nie mają nawet jak im się wydaje, że mają. Nie.
Staramy się nie kupować jej ubrań i nie podejmować wyborów bo okazują się nietrafne. A ostatnią trafną to była sukienka z cekinami i do dziś dzień nie wiem czemu Babcią ją kupiła. Fantastyczna ale budzi kontrowersję.
O spodniach - zapomnij. Nie ma mowy. Ewentualnie legginsy.
Bluzki z długimi rękawami - zło.
Grube bluzy - samo zło.
Za długie rękawy - zło wcielone.
Mogą być sweterki zapinane na guziki.
Uwielbia sukienki.
Samodzielnie wybiera sobie ubranie. Wedle szablonu przyjętego od dawna.
Wybór zaczyna od rajstop. Oczywiście ma ulubione. Amarantowe. Potem majtki. Podkoszulka. Koszulka z krótkim rękawkiem - rzadko z długim. Sukienka/spódnica. Coś z długim bo trzeba.
Sama się ubiera. Od początku do końca. Zapinanie guzików i suwaków opanowane podobnie jak prawa/lewa strona i tył/przód więc od rodziców oczekuje jedynie pomocy w podwinięciu rękawów, które ZAWSZE są za długie.
Nie ingeruje w dobór stroju. Bo i tak postawi na swoim. Nie ubierze niczego co jej zaproponuje. Sama musi podjąć decyzję. Co z czym komponuje to jej sprawa. Czasami jest śmiesznie. Ale często trafnie. I normalnie.

ulubiony kolor

W kwestii samodzielnych decyzji - anegdotka.
Było pasowanie na przedszkolaka. Wisi karteczka, że galowo ubrać się trzeba. Hanka wymyśliła czarną wizytową sukienkę, w której chodzi bez wizyt. Ok. Rozmawiamy co znaczy na g a l o w o. Czarna/granatowa sukienka/spódnica - tłumaczę - biała bluzka. A nie może być na fioletowo? No nie bardzo chyba. Ok. Przyjęła.
W domu tak od niechcenia przy prasowaniu rzuciłam jej do pokoju białą bluzkę. Nic skomplikowanego co? Błąd.
Przybiega. Bluzka w ręku. Rozpacza. Rzuca się po łóżku. Łzy w oczach.
Hanka - mówię - to jest biała bluzka.
Ale, ja chcę inną bluzkę!
Ja pindole, nie białą, jaką?o co chodzi - myślę - to idź sobie wybierz - mówię.
Przychodzi. Pokazuje. Biała bluzka.
Doskonały wybór - mówię.
Dziękuję Mamo.

stroj

Do tego oczywiście były rajstopki w kolorze pudrowego różu. Bo amarantowe akurat w praniu ;)

potwory, strachy, zjadają ludzi :)

Pojawiły się w okolicach Wszystkich Świetych.
I na pewno nie miało to nic wspólnego z Halloween. Nie praktykujemy i sercu bliskie bardziej jest szwędanie po cmentarzu nocą. Ach i te kulki z wosku. I wosk na ubraniu, rękawiczkach, inne. Wspomnienia.

Strachy.
Pojawiły się więc i zostały oznajmione Tacie.

BURMUSZONY !
Mają czerwone buzie.
Mają czarno w budzi.
Mają złotówkowe oczy.
I zjadają ludzi.
I mieszkają w Babicach.
I ludzie uciekają przed nimi na drzewa.

Taaaa...

Oto proszę Was burmuszon. We własnej osobie.

zdjęcie 1

Tata na to wpadł przy codziennym przeglądzie prasy.
Hanka zapewne też ;)

A tu ludzie uciekają na drzewo.

zdjęcie 2



:)

Wyobraźnię to Ona ma.

8 listopada 2011

Kim zostanę jak dorosnę.

Dzisiejszy wieczór był ciężki. Hanka narozrabiała, porządnie. Poniosło ją, porządnie. I mnie. Aż jej coś dla niej ważnego zabrałam. I w takich momentach mam kaca. Porządnego. Zerowe motywy wychowawcze mojego czynu i wyrzuty sumienia - moje i Dziecka - to beznadziejne zakończenie dnia.
Bywa.

Za to po raz pierwszy w życiu, swoim, Hanka postanowiła kim zostanie jak dorośnie. Inżynierem budownictwa. A było to tak.

/pośród brzdąkających naczyń w zmywarce dobiega mnie Hanki glos/
Chce się uczyć na studiach....
Słucham.
Chce się uczyć na studiach jak budować domy.
Budować? Czy projektować? Wymyślać jak mogłyby wyglądać.
Budować.
Ale całe domy czy kłaść kafelki, wstawiać okna i drzwi.
Całe domu.
No to musisz iść na politechnikę. I zostać inżynierem budownictwa.
Tak.

Czyżby Lego? Aż tak.
Dobre to. I takie konkretne.
Ja chciałam być lekarzem. Ale nie wiem dlaczego bo interesowały mnie abstrakcyjne rzeczy, z ktorych nikt nie myślał kiedyś, że można z tego żyć.
;)

5 listopada 2011

dramat dzisiejszego dnia

Osłabienia dzień drugi.

Mamo, KIWAM się !
Nie potrafię stać !

A co dopiero skakać, biegać, tańczyć. Wrócisz do formy Córeczko. Na pewno !

:)

4 listopada 2011

o choroba

chora2

Takie rzeczy się u nas nigdy nie zdarzyły.
Były choroby. Ale TA powaliła ją TOTALNIE.
Po całonocnym rzyganiu i dodatkowo porannym dobiciu przeleżała cały dzień w łóżku. Sama mówi, że nie ma siły. I nie ma. Pije wodę. Zjadła trochę kaszy. Pojawiła się gorączka. I śpi.
Mam nadzieję, że jutro będzie znacznie lepiej.
I, że nam nie będzie gorzej.
A jedyny optymistyczny element to fakt, że nie zostałam obrzygana. Fartem. A nie lubię. Bo mam uraz ze strony Siostry ;)
Pozdrawiam.
Do wyzdrowienia.

chora1