Znowu mnie nie było. Od dwóch miesięcy czaję się z tym, że przecież muszę coś napisać, że nie mogę bloga, tak o, odłogiem zostawić. Tak żeby Bachonarium miało co wspominać. Jeśli będą chcieli. Jak nie to też spoko. Albo, żeby mieli co zabrać ze sobą na terapię jako dowód, że mieli ****owe dzieciństwo. Kto tam Ich wie.
Matko Naturo (staram się oduczyć wzywania Boga, bo też nie jest tak, że w żadną siłę nie wierzę, a do Matki Natury mi po prostu najbliżej) nie wiem od czego zacząć, więc zamiast odnosić się do pojedynczych epizodów z życia, zrobię krótkie podsumowanie tego co i jak.
Zacznę od roku w pandemii z Potomstwem. To nie było super łatwe dla żadnego z nas. I serio, trudno jest powiedzieć na tym etapie, jak bardzo poturbowane wyjdą z tego nasze Dzieci. Na razie wydaje się, że nie jest źle, ale come on, nie mamy doświadczeń jak to jest być ośmio- i trzynastolatką zamkniętą na rok w domu, praktycznie bez rówieśników i szkoły. No nie wiemy i szczerze jest mi to sobie mega trudno wyobrazić. To raz. Dwa - przebywanie w ciągłej obecności mamy, Babci, Taty, a patrząc z naszej perspektywy, Dzieci też ma swoje plusy i minusy. Plus jest taki, że w sumie na maksa staram się doceniać ten czas, choćby nie wiem jak (ogólnie mówiąc) trudny był. Nużący, wkurzający, nerwowy też. Serio. Naprawdę staram się go docenić i w gruncie rzeczy jestem wdzięczna, że go dostałam. Nawet jeśli ja pracowałam on-line, Dzieci na zdalnych, to i tak czas, który mieliśmy pomiędzy np. na posiłek, przytulasa lub czas, który oszczędzałam na dojazdach mogąc go spędzić w domu, to pięknie ujmując dar od niebios. Minusy? Prawda jest taka, że najzwyczajniej na świecie, każdy miał siebie nawzajem trochę dość (no może oprócz Adama). Każdy chciał choć na chwilę zmienić otoczenie, pójść do koleżanki, jakkolwiek to zabrzmi, choć na moment uciec. Nie zawsze się to udawało. Ale przeżyliśmy, nie pozabijaliśmy się, więc chyba nie jest najgorzej.
I! Jeszcze jedna ekstremalnie ważna kwestia, to ta, że ADPOTOWALIŚMY PSA! Jakby nie było mamy jeszcze jednego członka rodziny, takiego prawie ludzkiego (nie wiem czy wiecie ostatnio panuje określenie, że pets are the new kids), także wpasowaliśmy się jeszcze bardziej w trend dużej rodziny. Pies, suczka, ma na imię IPA (jak taki styl piwa), choć Adam w schronisku krzyczał na nas, że żadna IPA, tylko ma się nazywać Czarna Sunia! No cóż. Dzieci ją kochają, ona kocha Dzieci, cud, miód, malina. IPA poniżej, mała i duża.
Przechodząc do meritum.
Standardowo od Najstarszej zaczynając, Hanka utknęła w wirtualnym świecie. Najpierw mając zdalne lekcje, potem grając w gry, potem mając angielski on-line i kończąc na wieczornym oglądaniu netflixa. Szkoła? Jaka szkoła, najlepiej, żeby jej nie było. No może przesadzam. Na początku się denerwowałam, jak miała gorsze oceny, ale potem Tata Potomstwa mnie naprostował, że w tym roku trzeba po prostu włączyć tryb "na przetrwanie" i nie ciśnieniować się bez sensu. Hankę zaraz zaszczepimy, liczymy więc, że od września, na ósmą klasę wróci do szkoły i bez problemów dotrwa do egzaminów. Czeka Ją jeszcze nie lada wyzwanie, bo w sumie zaraz przyjdzie najwyższa pora, żeby zastanawiać się do którego liceum (a może technikum, no bo przecież nie demonizujmy?) iść. Temat koński będzie osobno.
Jak było z Celą? Chyba trudno mi to jednoznacznie stwierdzić. Z jednej strony lubiła lekcje on-line, z drugiej, jak to dziecko w pierwszej klasie, ciągnęło do szkoły, do swojej Pani Ani, do świetlicy, a przede wszystkim do koleżanek i kolegów, których jeszcze gro ma z przedszkola. Ale siedząc w domu miała mniej ruchu. To nie to samo co szkoła, bieganie po boisku, wf (jaki by on nie był, bo umówmy się, że to dla mnie nadal jakaś abstrakcja, że dzieci w klasach 1-3 nie mają WF-u z wuefistą, tylko Panią wychowawczynią). Dodajmy fakt, że do szkoły czasem trzeba pójść na piechotę i potem z niej wrócić. To wszystko MA znaczenie. Czytanie idzie Jej coraz lepiej, pisanie też, bo przyznam szczerze, że gonię Ją straszliwie w kontekście dbania o kropki, przecinki, wielkie litery oraz szeroko pojętą staranność prac. To ja jestem ta zła i wymagająca. Śmieszne to jest w sumie. Przez fakt, że nie było stacjonarnych zajęć w szkole, sporo pracy spadło na rodziców. Starałam się Celinie wielokrotnie wytłumaczyć, że teraz to ja muszę sprawdzać jej zadania, prace domowe itp., bo Pani przez ekran laptopa nie wyłapie u całej klasy błędów. I że to, że ma zrobić tyle, wynika z tego ile każe jej zrobić Pani Ania, a nie ja. I że muszą to zrobić wszystkie dzieci w klasie, nie tylko Ona, i że w szkole robiłaby to bez zająknięcia. To i tak nie ma znaczenia. Także trudno. Będę tą złą. Na konie nie chodzi dalej, a właściwie kiedy już już miała jutro jechać, to skręciła kostkę i przyszedł tydzień usztywnienia, a teraz miesiąc rekonwalescencji. Może w lipcu wsiądzie.
Adam. Poszedł do przedszkola we wrześniu. Do przedszkola niby chodzić nie lubi, bo woli oglądać "głupotki na jutubie" z Babcią Lidką siedząc w domu. Jesteśmy tymi złymi, bo tylko choroba sprawia, że do przedszkola nie idzie. Więc dzień w dzień wyrusza na podbój trzylatkowej grupy. A potem okazuje się, ze jest fajnie bo tamto sramto, po czym jak się zorientuje, że powiedział, że jest fajnie, to cofa wypowiedź, mówiąc, że jest niefajnie. Bo woli "głupotki na jutubie". I tak w kółko. Alergię ma dziecko nasze oddechową, więc musimy kontrolować temat. Dinozaury nadal na propsie, łeb w łeb z LEGO. Rower biegowy też na propsie. Cały czas. Za rok wsadzam go od razu na dwa kółka. Nie będę się pitolić z czterema kółeczkami. Co do LEGO, bo tak mi się przypomniało, to muszę napisać, że sam składa zestawy z instrukcją (najlepiej jak na tablecie jest ta instrukcja) i to nie jakieś małe, tylko serio takie co najmniej średnie. Jęczydupa jest straszna, ale tylko jak ja jestem w pobliżu (to kluczowe, gdyż poza tym jest "tfardzielem").
To tyle na szybkości. Wrócę soon, obiecuję!
0 komentarze:
Prześlij komentarz