19 września 2011

morze


W Jastrzębiej Górze.
Wodę widać ze szczytu klifu.
Zejścia na plażę i wejścia to bardzo ciekawa sprawa. Bardzo.


Nie wiem czy zdołam ogarnąć temat.
Morze.
Jak w tytule. Wakacyjnie bardzo. Jeszcze. Zahaczyliśmy o wrzesień. Spóźniliśmy się do przedszkola kilka dni. Ale warto było.
Tym razem nic nas nie powstrzymało. Jak kiedyś.




Pierwsze spotkanie z morzem ? My chyba bardziej podekscytowani niż Ona. Bo przecież się podobało. Woda. Piasek. Ten bardziej niż woda. Brodzenie w morzu, fale i inne - to nie do końca to. Bose chodzenie po piasku to podstawa każdego nadmorskiego spaceru. Mimo wiatru i chłodu. I obyło się bez choroby.
:)


My nie z tych leżących na plaży.
Próbowaliśmy. Ale nie dajemy rady dłużej niż godzinkę, dwie.
Zaliczaliśmy więc okoliczne atrakcje.

Latarnie morską. Do której w jedną stronę ku uciesze Taty pojechaliśmy meleksem ;)
Z powrotem na piechotkę.
I tutaj wspomnę bo zapomnę - Hanka fantastycznie sprawdziła się w terenie. Codziennie pokonywaliśmy spore odległości i wiele z nich udawało się jej pokonywać osobiście. Przez chwilę odkryła i wykorzystywała Tate jako nosiciela . Przez chwilę. Czasami.
Do latarni morskiej mogły wchodzić dopiero 4 latki a Hanka bardzo chciała więc została czterolatką. Podobało jej się. Ale na sam szczyt nie weszliśmy. Za kręto, za stromo i za tłoczno.




Oczywiście zwiedzaliśmy też port.




A we Władku to nawet byliśmy dwukrotnie. Raz na statki popatrzeć.



Drugi raz na oficjalnym spotkaniu z Ewą i Rafałem /też na wakacjach bo przecież mieszkamy za blisko, żeby się spotkać w naszych okolicach/, po którym to Hanka stwierdziła, że to spotkanie było SUPER LUX. Atmosfera się jej udziela :)

Pojechaliśmy też do ZDYNI.


W Gdyni poszliśmy do akwarium. Gdzie spotkaliśmy żółwia jaszczurowatego /hit kolejnych dni w opowiadanych historiach/ i Rybę Matkę / że niby matka bo duża?/.



Wypiliśmy kawę, zjedliśmy pyszne lody.
Hanka zaszalała na placu zabaw. I tu kolejna dygresja...
Kilka dni wcześniej chciała wejść na dmuchaną zjeżdżalnię w Jastrzębiej ale nie była do końca pewna. Ja również i jakoś od słowa do słowa odwiodłam ja od pomysłu. Bałam się, że wejdzie ale nie zjedzie. Serio, że nie da rady.
No i oczywiście po raz kolejny się myliłam !

Wyjazd. Udany.
Po raz kolejny sprawdziliśmy się w trójkę w terenie. Były małe zgrzyty. Był jeden kiepski psychicznie dzień. Ale daliśmy radę. I bardzo lubimy rodzinne wyjazdy. Bardzo.

:)

Tylko niestety Hankę dopada mała choroba lokomocyjna.
Co nas nie powstrzymuje :) ale nie lubię. Przyznam.

2 komentarze:

Anett pisze...

ekstra, nie ma to jak odpocząć, nieważne w jakich okolicznościach przyrody, ale być daleko od domu...to wystarczy:-)

kala pisze...

tak to prawda... wyrwanie się z domowego cyklu bardzo dużo daje. Aż chce się wracać :)