1 marca 2013

dzień za dniem

Czyli jak mijają nam tygodnie.

Niedziela. 3 luty 2013. Termin porodu. Z torbą i skurczami odczuwalnymi co kilka minut stawiłam się na ktg. Im bliżej badania tym skurcze słabsze. Oczywiście. Na badaniu kilka wyszło, położna Helenka wysłała mnie na izbę przyjęć, stamtąd do lekarza, lekarz orzekł po badaniu, że nic się nie dzieje a te skurcze to przepowiadające, ale ja, że mnie bolą, a lekarz, że widocznie nie tak bardzo skoro nic się nie dzieje. No i tyle.
Zatem pozostał mi do zrealizowania plan. A plan mi się przyśnił jakiś miesiąc wcześniej, że urodzę jak zaliczę pizzę, prawdziwego wołowego hamburgera i wejdę na 4 piętro odwiedzić Babcię Wandę. Pizza odhaczona jakiś czas temu. No to hamburger i 4 piętro. Pani od hamburgera przyglądała mi się dziwnie jak wsysnęłam całą porcję (phi ! porcyjkę) a nawet dobiłam sałatką, że z wrażenie chyba skomplementowała brzuszek. Skurcze ciągle były ze mną. Tak od nocy z soboty na niedzielę. Nieprzerwanie przepowiadały. Na 4 piętro również weszłam. A co. Po powrocie do domu mialłam odpocząć ale nie dało rady z tymi skurczami się zrelaksować. A od godziny 20 to już szło na poważnie. Tak z krzyża. Całkiem nowe doświadczenie. Z Hanką tak nie miałam. Dotrwałam do 1 rano. Jak były już co 3 minuty przez 2 minuty to wiózł mnie Tata Naszych Dzieci autem do szpitala a ja starałam się nie wyrwać klamki z drzwi.
A tam izba przyjęć - ktg na lewym boku. Szybciutko, szybciutko niech się Pani kładzie. Szybciutko, szybciutko zbadamy na fotelu. Szybciutko. A niech szlag. Po 30 min ktg wpadłam na porodówkę z postanowieniem - ja rodzę ! - lekarz ten z rana, patrzy i mówi, że zobaczymy, ja że nie - rodzę i już. A tam znowu ktg na lewym boku. Wyrafinowane tortury. Jakby same bóle krzyżowe nimi nie były. Ale zostałam. I urodziłam. Przy asyście Męża. I było to zgoła inne doświadczenie niż poród Hanki. Zupełnie.

Tydzień pierwszy.
W skrócie. Urodziłam w poniedziałek rano, wyszłam ze szpitala w środę w południe. Z pewną dozą nieśmiałości. W domu powitanie. Ogólne ogarnianie. Siebie. Życia.

Tydzień drugi.
Celina je. Śpi. Je co godzinę. Śpi. Je. Stara śpiewka. Dzięki jej żarłoczności udało mi się przeskoczyć atrakcję z nadmiarem mleka w piersi. Dla mniej nie ma nigdy nadmiaru. Zawsze jest za mało. Przeje wszystko. I nawet udało nam się jakoś zorganizować.

Tydzień trzeci.
Wszystko runęło. Hanka ma jakiegoś paskudnego wirusa. Gorączkuje całą dobę. Czekamy aż minie bo innych objawów brak. Izolujemy od Celiny i ode mnie. Wizja niemowlaka z gorączką nas przeraża. Hanka niezadowolona. Stara się zrozumieć. Ale przecież to tylko pięciolatek. Na pocieszenie śpi z Tatą - żeby nie chciała do nas w nocy przychodzić. Ech.

Tydzień czwarty.
Hanka kolejny tydzień w domu. Na antybiotyku z kaszlem, katarem i gorączką. Drugi tydzień bez przedszkola. I to jest masakra piłą mechaniczną. Puszczają jej całkiem nerwy. Koniecznie chce się przytulić jak karmię Celinę - a karmię znowu co chwila - i wtedy po raz pierwszy słyszę, że gdyby nie było Celiny to bym mogła ją przytulić. Ale jest.- odpowiadam.

W poniedziałek nowy tydzień. Hanka w końcu pójdzie do przedszkola, za którym tak tęskni. Ja z Celiną będę mogła wyjść na spacer. I po Hankę. I może w końcu będzie normalniej. Odrobinę.

A Hanka na nowy tydzień załatwiła sobie nową fryzurę. Ona jest szalona ;)




2 komentarze:

skarbuś pisze...

E tam,szalona :)
Śliczna jest.I w długich i w krótkich i pół_długich :)
Jak to mówią,ładnemu we wszystkim ładnie.I tyle.
Wnioskuję że jako_tako zorganizowani jesteście już.
Wirusa nie zazdroszczę w takim momencie.Dobrze że jakoś się rozeszło po kościach.
I strrrrasznie zazdroszczę (pozytywnie) że Ty już masz Celinkę po tej stronie,ja jeszcze tydzień w dwupaku muszę ;)

Unknown pisze...

gracjan w domu 2 tydzień, też go domadło wstrętny wirus, ja od poniedizłku też na l4 angina ale mimo trwającego zwolnienia poszłam dzisiaj do pracy, musiałam. 6 latek nudzący się w domu 2 tydzien istna masakra. ja nie podołałam.
dużo zdrówka dla was dziewczyny.
a celina. cudna.