Od kiedy Adam zaczął się z nami komunikować w sposób bardziej werbalny niż dotychczas, są w Jego słowniku zwroty, które notorycznie powtarza. Nie zdziwię nikogo pisząc, że po pierwsze: są to czasem wyimaginowane słowa dziecka, które rozumie tylko najbliższe jemu otoczenie i tylko dlatego, że po kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu próbach udało nam się dojść do tego, o co mu chodzi. Po drugie: wynikają z potrzeb dziecka, które są jak każdy doskonale wie, indywidualne.
W słowniku Syna jest już kilka jego indywidualnych tworów słownych. "Op" jest dosyć oczywistym, tym bardziej, że idzie w parze z uniesionymi rękoma, a czasem także lekkim podskokiem.
Mamy jednak także takie:
by (z tym, że spróbujcie wymawiać "y", ustawiając usta jak do wymowy "e" - to będzie ten dźwięk) - cukierek, żelek, landrynka, tiktak
tat lub tać - tak
ne - nie
pa lub pupa - kupa
njanja - koń (kląskanie jest za trudne, a wie, że dźwięk konika to kląskanie, więc uprościł sobie)
nana - Hania
nnina - Celina
bam - wszelkiego rodzaju przewroty, upadki, bądź dźwięk kolizji resoraków
ijoijo - pojazdy na sygnale lub śmieciarki
mniamniam - jedzenie
mle mle - lody
chodź - chodź
I jeden raz powiedział: pies. Tak serio pies w kontekście psa.
No i mama, tata, baba, dziadzia.
Na razie to chyba tyle. Nie wiem czy to spektakularny repertuar, ale Adamowy. Mówimy do Niego dużo. Nawet bardzo. Słów przyjmuje na pewno więcej niż przykładowo jedynak, bo jakby nie było Hanka i Celina paplają wokół Niego cały czas. Ale (co dziwi zresztą mnie samą) zupełnie nie mam ciśnienia, żeby JUŻ zaczął mówić, bo inne dzieci mówią. Jak zacznie to zacznie. Głupi nie jest, ogarnie 😉