31 lipca 2019

nie ma to jak dbanie o wewnętrzne zen

Zdarza mi się robić jogę. Nie jakoś spektakularnie często, ale od czasu do czasu rozkładam karimatkę i robię sobie relaks. A przynajmniej próbuję. 

Zdarzyło się kilka razy, że Hanka przyszła do mnie i mówi, że Ona też będzie ćwiczyć ze mną, bo Ją to uspakaja i lepiej Jej się zasypia. Te kilka razy to znaczy dwa albo trzy. Osobiście uważam, że dla Niej to doskonała alternatywa na wieczorną aktywność. Jeśli nie znacie Hanki to obejrzyjcie sobie bajkę Merida Waleczna - uwierzcie, że sesyjka jogi dla takiego temperamentu to wspaniałe rozwiązanie.

Także sprawa wygląda następująco: z Hanką jest łatwiej, bo się wkręca i próbuje po swojemu. Z tą dwójką poniżej jest odrobinę trudniej.





A oto efekty, jakie przynosi ćwiczenie jogi po kilku miesiącach. Zen totalny.




24 lipca 2019

doktor pieszczoch i zdrowe zęby

Taka tam bajeczka o dzieciach, które miały zdrowe zęby. Ale z morałem, bo chcę udowodnić, że jak się dba o zęby od małego to są tego efekty.

Mamy takiego swojego dentystę rodzinnego, do którego wszyscy chodzimy. 10 minut od domu. Średnio raz na pół roku. Dzieci mówią na Niego Doktor Pieszczoch, bo nie mogą zapamiętać nazwiska, a że brzmi (według nich oczywiście) podobnie, to utarło się tak.

Być może będziecie się śmiać po co chodzić co pół roku do dentysty, skoro przez pół roku zęby się nie popsują, ale Tata Potomstwa, a w efekcie i ja, wychodzimy z założenia, że po to, żeby Dzieci się przyzwyczaiły do dentysty i kojarzyły go nie tylko z bolesnym finalnie zabiegiem borowania połowy czarnego zęba, którego zjadły obleśne bakterie.

Tym samym, dzięki regularnym wizytom i codziennej higienie w domu (Adamowi zaczęliśmy delikatnie szczotkować dziąsła jak miał ledwo 6 miesięcy i ledwo przebijał mu się pierwszy ząb) mamy na swoim koncie 1 mini plombkę u Celiny, choć może i udałoby się obejść bez.

Jesteśmy też jednak częstymi gośćmi w gabinecie, gdyż regularnie usuwamy mleczaki, których nie jestem w stanie wyrwać ja. Tata Potomstwa nie para się akurat tym konkretnie zadaniem.

Kolejna wizyta chyba niedługo, gdyż Celinie rusza się dwójka, która ni cholerę wyjść nie chce, a denerwuje ją od dłuższego czasu.

I jeszcze jedno. Po wyrwaniu zęba można jeść tyle lodów ile się chce.






19 lipca 2019

na hasło "ciastolina" Potomstwo świruje

Ciastolina to fantastyczny twór. Będąc dzieckiem miałam tak z plasteliną. A jak pojawiła się modelina, a z czasem neonowe kolory, to myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Dwadzieścia kilka lat później (matko bosko toż to praktycznie ćwierć wieku!) okazuje się, że moje Potomstwo też się jara takimi rzeczami i dziwi mnie to o tyle, że słysząc moje pytanie "Czy zdjąć Wam ciastolinę?" rzucają wszystko - tablety, konsole, konie z plejmobil i krzyczą "Taaaaaaak!!!!".

Ciastolina sprawia, że potrafią siedzieć bitą godzinę albo i dłużej przy stole i dziubdziać paluszkami w tym fantastycznym czymś. 

Ciastolinę Dziewczyny miały praktycznie zawsze, ale przez długi czas była zapomniana. Odkryłam ją ostatnio na nowo, dokupiłam kilka pudełek świeżej i teraz One rezerwują nowiutkie, jeszcze niewymieszane kolory, a Adamowi oddają resztki, które i tak są dla Niego tak fascynujące, że siedzi i nic dookoła nie odciąga Jego uwagi.

Hanka jako najstarsza zarządza towarzystwem, koordynując co komu wolno robić, z jakich urządzeń korzystać i które kolory używać. Hierarchia musi być.




A ostatnio nawet dostałam tort z motywem morskim.





sajgonki

Niedawno otworzyli obok nas chińczyka. Takiego chińczyka, wietnamczyka, taja. Bar z azjatyckim jedzeniem, prowadzony przez osoby o azjatyckich korzeniach. Taki z sajgonkami, zupką pho i kaczką w pięciu smakach. Wszystko za 15 zeta maks.

Nasze Potomstwo uwielbia takie jedzonko, więc raz na miesiąc albo dwa pokusimy się i idziemy po niedzielny obiad, który potem spożywamy prosto ze styropianowych pudełek. P.S. pisząc to, rozmyślam nad tym, że powinniśmy nosić swoje własne pudełka, żeby ograniczyć produkcję sztucznych opakowań. A pochwalę się, że udało nam się oduczyć dzieci korzystania z plastykowych słomek w domu i ganiamy je, żeby w restauracjach też z nich nie korzystały. 

Tym samym, Hanka wcina pierś z kaczki w sosiku. Celina panierowanego kurczaka z ryżem. A Syn, dwulatek, sajgonki.

I każdy jest ukontentowany. A najbardziej ja, że nie muszę stać w kuchni i taplać się w brudnych naczyniach.


Celina rysuje

Co tu dużo pisać. Lepiej narysować. Trochę odrysować, a trochę samemu dorysować.


op. op.

Od kiedy Adam zaczął się z nami komunikować w sposób bardziej werbalny niż dotychczas, są w Jego słowniku zwroty, które notorycznie powtarza. Nie zdziwię nikogo pisząc, że po pierwsze: są to czasem wyimaginowane słowa dziecka, które rozumie tylko najbliższe jemu otoczenie i tylko dlatego, że po kilku/kilkunastu/kilkudziesięciu próbach udało nam się dojść do tego, o co mu chodzi. Po drugie: wynikają z potrzeb dziecka, które są jak każdy doskonale wie, indywidualne.

W słowniku Syna jest już kilka jego indywidualnych tworów słownych. "Op" jest dosyć oczywistym, tym bardziej, że idzie w parze z uniesionymi rękoma, a czasem także lekkim podskokiem.





Mamy jednak także takie:

by (z tym, że spróbujcie wymawiać "y", ustawiając usta jak do wymowy "e" - to będzie ten dźwięk) - cukierek, żelek, landrynka, tiktak

tat lub tać - tak

ne - nie

pa lub pupa - kupa

njanja - koń (kląskanie jest za trudne, a wie, że dźwięk konika to kląskanie, więc uprościł sobie)

nana - Hania

nnina - Celina

bam - wszelkiego rodzaju przewroty, upadki, bądź dźwięk kolizji resoraków

ijoijo - pojazdy na sygnale lub śmieciarki

mniamniam - jedzenie

mle mle - lody

chodź - chodź

I jeden raz powiedział: pies. Tak serio pies w kontekście psa.

No i mama, tata, baba, dziadzia.

Na razie to chyba tyle. Nie wiem czy to spektakularny repertuar, ale Adamowy. Mówimy do Niego dużo. Nawet bardzo. Słów przyjmuje na pewno więcej niż przykładowo jedynak, bo jakby nie było Hanka i Celina paplają wokół Niego cały czas. Ale (co dziwi zresztą mnie samą) zupełnie nie mam ciśnienia, żeby JUŻ zaczął mówić, bo inne dzieci mówią. Jak zacznie to zacznie. Głupi nie jest, ogarnie 😉

partners in crime.

Komentarz jest zbędny.