Ciastolina to fantastyczny twór. Będąc dzieckiem miałam tak z plasteliną. A jak pojawiła się modelina, a z czasem neonowe kolory, to myślałam, że oszaleję ze szczęścia. Dwadzieścia kilka lat później (matko bosko toż to praktycznie ćwierć wieku!) okazuje się, że moje Potomstwo też się jara takimi rzeczami i dziwi mnie to o tyle, że słysząc moje pytanie "Czy zdjąć Wam ciastolinę?" rzucają wszystko - tablety, konsole, konie z plejmobil i krzyczą "Taaaaaaak!!!!".
Ciastolina sprawia, że potrafią siedzieć bitą godzinę albo i dłużej przy stole i dziubdziać paluszkami w tym fantastycznym czymś.
Ciastolinę Dziewczyny miały praktycznie zawsze, ale przez długi czas była zapomniana. Odkryłam ją ostatnio na nowo, dokupiłam kilka pudełek świeżej i teraz One rezerwują nowiutkie, jeszcze niewymieszane kolory, a Adamowi oddają resztki, które i tak są dla Niego tak fascynujące, że siedzi i nic dookoła nie odciąga Jego uwagi.
Hanka jako najstarsza zarządza towarzystwem, koordynując co komu wolno robić, z jakich urządzeń korzystać i które kolory używać. Hierarchia musi być.
A ostatnio nawet dostałam tort z motywem morskim.
0 komentarze:
Prześlij komentarz