19 lipca 2019

sajgonki

Niedawno otworzyli obok nas chińczyka. Takiego chińczyka, wietnamczyka, taja. Bar z azjatyckim jedzeniem, prowadzony przez osoby o azjatyckich korzeniach. Taki z sajgonkami, zupką pho i kaczką w pięciu smakach. Wszystko za 15 zeta maks.

Nasze Potomstwo uwielbia takie jedzonko, więc raz na miesiąc albo dwa pokusimy się i idziemy po niedzielny obiad, który potem spożywamy prosto ze styropianowych pudełek. P.S. pisząc to, rozmyślam nad tym, że powinniśmy nosić swoje własne pudełka, żeby ograniczyć produkcję sztucznych opakowań. A pochwalę się, że udało nam się oduczyć dzieci korzystania z plastykowych słomek w domu i ganiamy je, żeby w restauracjach też z nich nie korzystały. 

Tym samym, Hanka wcina pierś z kaczki w sosiku. Celina panierowanego kurczaka z ryżem. A Syn, dwulatek, sajgonki.

I każdy jest ukontentowany. A najbardziej ja, że nie muszę stać w kuchni i taplać się w brudnych naczyniach.


0 komentarze: