3 września 2018

eurotrip cz. I

Pierwszy pracowity dzień września minął bardzo gładko. Chyba nawet lepiej niż myślałam. Hanka zadowolona, Celina nie chciała wychodzić z przedszkola, Adam totalny luz blues, ja też jakaś taka spokojniejsza niż wczoraj. Wyszłam z pracy o 16, a o 17.10 byłam w domu, co oznacza, że w nieco ponad godzinę przejechałam całą Warszawę ze wschodu na zachód i jeszcze 20 kilometrów dalej. Wszystko ogarnięte i jakoś tak bez większej spiny, że czas goni. Jeśli to wszystko miałoby tak dalej wyglądać, to żyć nie umierać 😉.

Tymczasem winna jestem kilka słów na temat naszego, w sumie nieplanowanego, eurotripu. To znaczy plany owszem mieliśmy, ale wydawały się jakieś takie nierealne. W lipcu nasze ruchomości wzbogaciły się o nowy, rodzinny 7-osobowy samochód (my korzystamy z opcji 5-osobowej z dużym bagażnikiem) i od jakiegoś czasu tak sobie z Tatą Potomstwa gadaliśmy, że może skoczylibyśmy odwiedzić moją babcię w Belgii (gadaliśmy o tym już myśląc o nowym aucie). Ale jak to z dziećmi, taka podróż to nie lada wyprawa, trzeba się przede wszystkim zebrać w sobie, więc przez dłuższy czas wyjazd ten traktowałam jako taką gadkę szmatkę. No i ze 3 tygodnie temu Tata Potomstwa mówi: "Zaraz wracasz do pracy, jak nie teraz to kiedy? Jest lato, ładna pogoda, w zimę mamy jechać?". I tak następnego dnia mieliśmy potwierdzone daty, zarezerwowany hotel w Hanowerze na stopołwer w jedną i drugą stronę i kupione bilety do Disneylandu (z tego miejsca gorące buziaczki i podziękowania dla Babci Agnieszki, szczególnie w imieniu Hanki i Celki 😘). Żeby nie było, skoro już ruszamy tyłeczki z naszego pięknego kraju, to nie skończymy tylko na Belgii, ale zahaczamy właśnie o Francję i przyjaciół tam rezydujących. Kto bogatemu zabroni zaszaleć? 😂

Lecz teraz o pierwszej części wyprawy. Podróży obawiałam się najbardziej, a tutaj: Hanka jak dorosła - słuchawki w uszach, stajemy tylko kiedy musimy, zero jęków, no normalnie nic tylko na drugi koniec świata z Nią. Cela - ściągnięte bajki offline na netflixie i dziecka nie ma. Adam - rotacyjnie jeść, bawić się, jęczeć, spać. Wydaje mi się, że lepiej być nie mogło. Tak na serio serio. Było NAPRAWDĘ dobrze.

W Hanowerze generalnie tylko spaliśmy. No i wieczorem zjedliśmy kebaba i pizzę margeritę w lokalnej tureckiej kebabiarni. 

W Belgii byliśmy 3 nocki. Przyjechaliśmy w piątek wieczorem do Babci, która mieszka w malutkim miasteczku nieopodal Brukseli, w walońskiej części. W sobotę skoczyliśmy do Brukseli na rynek, zobaczyć siusiającego chłopca i zjeść gofry. Po południu spacerek i wizyta w stajni, gdyż ta jest 3 minuty piechotą od Babci. W niedzielę wizyta na lokalnym festiwalu i znowu spacerek, choć miał być wyjazd do Atomium (zupełnie nie wiem jaki jest sens namawiać Potomstwo na zwiedzanie miejsca, w którym nie były, skoro na miejscu są konie, psy i papugi 😂). W poniedziałek przejazd w kierunku Paryża. Zgadnijcie co było najfajniejsze? Nie zgadniecie, więc Wam napiszę:
  1. Konie w stajni i stajnia jak z serialu "Życie w cuglach" (kto nie oglądał, niech żałuje!);
  2. Wujcio (tu pogadajcie sobie z Celiną);
  3. Psy u Babci;
  4. Papugi u Babci;
  5. Steki zrobione przez Wujcia;
  6. Nowa obudowa na ajfona Hanki kupiona na straganie prowadzonym przez imigrantów.
Myślę, że jeszcze kiedyś tam wpadniemy. Tata Potomstwa uwielbia Babcię, a Celina Wujcia, w obu przypadkach z wzajemnością. Tata Potomstwa uwielbia też piwo, więc tym większe szanse, że wrócimy 😉.



 





0 komentarze: