Zdałam sobie sprawę, że zaczynają mi się ulatniać wspomnienia z naszej wyprawy i stwierdziłam, że czym prędzej muszę w końcu napisać co i jak.
Fartem udało się tak, że pod Paryżem mieszkają nasi Przyjaciele, Maciek i Asia. Z automatu więc, zaliczając wycieczkę do Babci do Belgii, zahaczyliśmy o Paryż, gdyż to rzut beretem. Laski w sumie zajarane (przynajmniej częściowo) bo wieża Eiffla i Antek, ja bo po prostu Paryż, nieważne, że tysięczny raz, ale Paryż is olłejs a gud ajdija, Adam pewnie miał to gdzieś, a Tata Potomstwa w sumie nie wiem, bo On mówi jedno, żeby zrobić mi przyjemność, a w głębi duszy pewnie marzył o tym, żeby usiąść z Maćkiem i napić się piwa 😃. Trudno. Wiem, że to moja wina, ale "przymusiłam" towarzystwo do zwiedzania. Wmówiłam sobie, że w życiu najważniejsze są rodzina i podróże, więc podejmuję próby wpajania tych założeń kolejnemu pokoleniu 😉.
Zawczasu ustawiłam trasę zwiedzania, żeby zaliczyć wszystkie najważniejsze miejsca, oczywiście w takim stopniu w jakim uda się to zrobić w ciągu jednego dnia i z czwórką Bachonarium (bo mieliśmy jeszcze towarzystwo Antka i Asi).
Zebraliśmy się rano autem z Chartres, tam gdzie mieszkają, i ruszyliśmy na miasto. Zaparkowaliśmy na wjeździe, bo przecież głupi nie jesteśmy i nie będziemy autem jeździć po Paryżu, bo to bez sensu. Dajemy do metra i na sam począteczek (zaznaczam, że Adam jeszcze nie chodził, bo to koniec sierpnia był), od razu wnoszenie i znoszenie wózeczka po schodach do metra. Z góry na dół, z dołu do góry i jazda 😃. Metro stare, nieprzystosowane, dobrze, że w dwójkę byliśmy, to śmigaliśmy. Ja i Tata Potomstwa z Adamem, a Asia koordynowała starsze Towarzystwo. Cela na początku wystrachana, bo TO METRO. W Warszawie jeździła, ale mimo wszystko nie jest przyzwyczajona. W każdym razie dojechaliśmy na Trocadero, a tutaj niespodzianka, bo żeby tak pusto było, to ja nigdy nie widziałam. Żadnych kolejek do brzegu tarasu, luźniutko, normalnie WOW. Jak się potem okazało w ogóle było jakoś tak pusto, i jak domniemałyśmy później, sierpień chyba i paryżewo na urlopy powyjeżdżało. Dygresję jeszcze zrobię, to czego się obawiałam, to to, że w pewnym momencie Potomstwu nóżki wysiądą, a tutaj kolejna niespodzianka, domyślam się, że zasługa obecności Antka i wzajemnego napędzania się, nic a nic Towarzystwo zapitalało w tą i z powrotem i ani śniło o tym, żeby się zatrzymać! Wyobraźcie więc sobie, że kiedy jesteśmy w domu, Celina jęczy po przejściu 200 metrów, a tam zrobiła trasę Trocadero-Wieża-Pola Elizejskie-Luwr, potem krótki przejazd metrem, Pigale-Rue Garreau-Moulin Rouge i nic. Po drodze jeszcze ogarnęli plac zabaw w Tuileries. Także brawo Oni!
Z ciekawostek gastronomicznych, choć serio nie wiem czy kogoś to interesuje, ale piszę to przecież Dzieciom na pamiątkę, Potomstwo oszamało naleśniki z budy naleśnikowej, tonę croissantów, które zabraliśmy ze śniadania w domu i... makdonalda! Choć jak potem poszliśmy na jedzenie "dla dorosłych" to Hanka się załamała, że ona już zjadła makdonalda a tutaj takie dobre mięsko. Ups 😕.
Późnym popołudniem wróciliśmy do domu, w końcu Dzieciaki padły na kanapę i odpaliły konsolę. Asia zaserwowała rosołek, a my z Adamem i Maćkiem poszliśmy jeszcze zobaczyć katedrę w Chartres. Tutaj zaznaczam, że pluję sobie w twarz, że nie wyciągnęłam Hanki, żeby poszła z nami. Bo skoro na nas zrobiła wrażenie swoją okazałością i gigantycznością, to co dopiero na Niej. No i skoro jest wpisana na listę UNESCO, to musi coś znaczyć... Na Adamie nie wiem czy zrobiła wrażenie, ale jako amator świeżego powietrza, spacerek na pewno docenił 😉.
Także veni, vidi, bez vici. W trybie podstawowym, Paryż Potomstwo zaliczyło 😃!