Tak, to chyba było zdecydowanie najbardziej traumatyczne przeżycie w tym roku dla naszej mikro komórki społecznej. Złamana ręka Celiny. Miesiąc w gipsie. Po upadku z konia, no bo po czym innym?
Piękna wrześniowa niedziela, poranek, cudowny dzień przed nami. Tata Potomstwa pojechał z Dziewczynami na konie, ja zostałam z Adamem w domu, żeby sobie podziubdziać w ogródku i posprzątać po śniadanku. A tutaj nagle o niespodziewanej godzinie, zdecydowanie za wcześnie wraca do domu Tata Potomstwa i niesie Celinę na rękach.
Spadła, asekurowała się prawą ręką i bęc.
Zmieniamy tylko końskie spodnie, pakujemy do plecaka zapasową koszulkę na wypadek rozcięcia tej, którą ma na sobie, książeczka zdrowia, woda i jazda do szpitala.
Jedno z bardziej poważnych złamań ramienia, operacja, wsadzanie drutów, pełna narkoza, noc w szpitalu.
Kolejne 3 tygodnie totalnie nieprzespane. Jęki w nocy, ból, uwieranie, drapanie, nauka ogarniania się z zagipsowaną ręką, utrudnione kąpiele. Po drodze chyba ze 2 kontrole, przy ściąganiu gipsu kolejna operacja wyjęcia drutów, kolejna noc w szpitalu.
No i do tego wszystkiego Celina. Bidna taka, obolała... Ale tylko na początku. Pod koniec już dumna z siebie, chwaliła się wszystkim, że Ona JUŻ miała gips, i to dlatego, że spadła z konia!
Do koni już nie ma urazu, choć pracowaliśmy nad tym od samego początku z Tatą Potomstwa i Magdą - Panią instruktorką, tłumacząc, że to nie jest wina konia, że się przestraszył i że nie zrobił tego specjalnie. Celina już teraz wraca na koń. Powoli, oprowadzankami. Ale wraca.
A ręka się zrosła i już może robić wszystko. Jest połowa stycznia i w zeszłym tygodniu pojechała na rower.
0 komentarze:
Prześlij komentarz