30 grudnia 2018

boże narodzenie dwa zero jeden osiem

Boże Narodzenie u nas standardowo. Pierwszy Dzień Świąt do Babci Taty Potomstwa. Drugi Dzień Świąt do moich rodziców.

Święta jak u każdego, standardowo pieczone mięsiwa, sałatka jarzynowa, śledzik, makowiec, serniczek. Żyć nie umierać. To znaczy umierać, ale dopiero po dwóch dniach świętowania. 

Aczkolwiek w tym roku moja Mamunia się wyłamała nieco i kaczkę usmażyła i makaron ryżowy po tajsku zrobiła, co przyznam szczerze, było całkiem miłą odmianą. Dziewczyny kaczkę jadły dwa dni z rzędu tak im podpasowała, a Syn o dziwo, zasmakował w makaronie(!). Chociaż nie o dziwo, jeśli upodobanie do azjatyckich smaków odziedziczył po mnie.

Co do wizyty u Babci Taty Potomstwa, nawet nie zdajecie sobie sprawy, jaką była ona dla mnie ulgą. Po (już) 4 dniach wolnego naprawdę potrzebowałam (nieco) uwolnić się od zgiełku dziecięco. Tu z odsieczą jak zwykle przybyła Ula (siostra Babci Lidki) i zagarnęła Potomstwo, choć chyba bardziej Potomstwo zagarnęło Ją. A ja w spokoju mogłam wypić herbatkę (a nawet dwie) z Babcią i popitolić głupoty.

Z kolei po wizycie u Babci Agnieszki i Dziadziusia Maciusia pojechałam z nimi, Potomstwem i Babcią Elą do Wilanowa na Ogród Świateł. Obiekcji było wśród Potomstwa wiele: bo mi się nie chce, bo zimno, bo będzie padać, bo Celina boi się labiryntów, bo ciemno, bo późno będziemy w domu. Finalnie ja się poddałam, pokazałam figę z makiem, jadę sama z Adamem, a tu nagle Dziewczęta zdanie zmieniły i stwierdziły, że jadą. Et voilà. Nie wiem czy Im się podobało, ale na pewno źle nie było, przynajmniej po zdjęciach tego nie widać 😂.

Jak to rzecze stare porzekadło: Święta, święta i po świętach.
Bam!
Czekamy na Sylwestra. I śnieg (to znaczy Potomstwo czeka, ja nie).









0 komentarze: