4 grudnia 2018

hubertus

Byliśmy na Hubertusie. Nie mogło nas nie być.

Zimno było, powiedziałabym nawet, że obrzydliwie, choć i tak dobrze, że nie lało, tylko była mżawka. Pojechaliśmy na jedenastą. Wytrzymaliśmy do 12.45. Pomimo tego, że o 13 miało być wielkie show ze strzelaniem z łuku z pędzącego konia do celu, stwierdziliśmy, że jak zostaniemy kolejne pół godziny albo dłużej, to do domu przywieziemy sople a nie dzieci. A chore dzieci to ostatnie czego nam potrzeba. 

Pomijając jednak pogodę, fajnie było. Były przejażdżki bryczką, była gonitwa, było ognicho z kiełbaskami i herbata zimowa, były nasze uwielbiane stajenne psiaki i były lubiane panie instruktorki.

W fascynacji dziewczyn końmi najbardziej lubię to, że mobilizuje mnie do ruszenia tyłka i wyjścia z domu w sumie bez względu na warunki panujące na zewnątrz 😉.








0 komentarze: