Zima przyszła. Zlikwidowałam dynie po Halloween, przykleiłam śnieżne ozdoby do okien w kuchni. Choinki brakuje, ale u nas ze względu na to, że kupujemy "żywą" (choć już trochę nieżywą, bo ściętą) rozkładamy ją tuż przed świętami.
Potomstwo średnie i najmłodsze złapało właśnie pierwsze sezonowe infekcje i będąc po wizycie u naszej Pani pediatry oficjalnie zostają w domu w towarzystwie nebulizatora. Cieszmy się więc tylko, że to jeszcze nie zapalenie płuc/oskrzeli/krtani.
Hanka znowu przeszła do drugiego etapu Pitagorasa. Gratulacje Córko! Ponownie! Udziela się też w ramach wolontariatu szkolnego, więc w tym tygodniu zdążyłyśmy już ściągać ze strychu stare pierzyny i koce, aby ratować psiaki schroniskowe przed mrozem. Serce mnie tylko boli, że nie ma ochoty uprawiać żadnego sportu oprócz koni... Ale to takie moje matczyne rozterki...
Ten akapit napisałam wczoraj w ramach kopii roboczej - dzisiaj go edytuję: zdążyła dostać dwóję z geografii i stwierdzić, że wypisuje się z wolontariatu, bo "to wiocha" nosić po szkole worki z rzeczami do schroniska. Nie zamierzam Jej zmuszać do niczego na siłę. Nie chce to nie, ale chyba szykuje się rozmowa na temat tego co ważne, a co mniej ważne. Bo na razie najważniejszy jest snapchat i messenger.
Swoją drogą odkrywam dla mnie jeszcze nieodkryty zakamarek rodzicielstwa. Mianowicie mam wrażenie, że o iluś kwestiach już z dzieckiem rozmawiałam (mówię ogólnie, nie o konkretnym dziecku), wydawać by się mogło, że przyswoiło, a jednak okazuje się, że trzeba wrócić z tym samym tematem po raz tysięczny.
Celina natomiast dzielnie przygotowuje się do przedszkolnego występu świątecznego. Na pamięć recytuje tak długie fragmenty wierszyków, że wielu dorosłych mogłoby zazdrościć. No i żyje Mikołajkami. Od tygodnia powtarza, że Ona się nie doczeka i nie wytrzyma tak długo. Cierpliwość nie jest Jej mocną stroną, choć to chyba normalne jeszcze w tym wieku. Lub na zawsze Jej tak zostanie. Po Tatusiu.
A Adamowi zęby wyrzynają się na potęgę. Wstyd się przyznać, ale nawet ja - matka straciłam rachubę. No i obie z Babcią Lidką uważamy, że należałoby przyciąć Mu już włosy, na co Tata Potomstwa obrusza się twierdząc, że On ma włosy jak Samson i wtedy znikną jego moce. Nie wiem jakie, chyba "moc" mówienia "dzzzzziiiidzzzzia" oraz "brrrrrmmm, brrrrmmmm"... Ale spoko, niech Mu będzie. Jak zaczną Mu się plątać włosy tak, że nie będę w stanie ich rozczesać, wtedy postawię Go przed faktem dokonanym.
Tymczasem wracam do dekorowania domu przed świętami, przygotowywaniem zakwasu na barszcz, mycia okien i innych przedświątecznych przyjemności 😉!
P.S. Hahaha, ja nie z tych. 😂
0 komentarze:
Prześlij komentarz