czytam
jesienną gagę i uśmiecham się od ucha do ucha. mimo iż jest o jedzeniu. niejedzeniu. mój temat.
i nie cieszy mnie nawet to, że nie jest u nas z jedzeniem najgorzej.
nie pociesza, że są inni i inni mają gorzej.
nie bawi jedynie opis zmagań, wybiegów i tajnych planów, żeby tylko dziecko zjadło.
cieszę się, bo nie jestem okropną matką.
nigdy Hanki nie zmuszam do jedzenia.
nie je to nie je. trudno. oczywiście w środku się gotuję i miałabym ochotę ją rozerwać. ale nie.
widocznie nie jest głodna.
nie uskuteczniam wybiegów w stylu 'leci samolocik' 'za mamusię, dziadziusia, babcię, pieska czy sąsiadkę'.
nie wpycham do buzi na siłę gdy nie widzi i jest zajęta czymś innym w nadziei, że połknie.
nie biegam za nią po całym domu czy ogrodzie żeby tylko cokolwiek zjadła.
nie zakradam się z jedzeniem po kątach.
nie popadam aż w taką paranoję.
nie jestem psychiczna !
Hanka posiłki bez wyjątku zjada w pozycji siedzącej, przeważnie w swoim foteliku przy stole, od wielkiego dzwonu na kanapie pozwolę jej coś przekąsić.
nie ma biegania z jedzeniem.
nie karmię jej.
zjada sama tyle co uda się jej łyżeczka czy widelcem i to od dawna.
jak nie chce to mówi
'duję, uję' odstawia talerzyk i czeka na wyjście.
jak była mniejsza w tym samym geście podnosiła ręce do góry. koniec.
udało mi się jej nie zniechęcić do jedzenia.
jak uda mi się ją zachęcić będę lewitować.
bo jak na razie uskuteczniam jogę jak inne matki niejadków podczas posiłków.
Hanka przeżuwa... a ja połykam.
i tak prawie co dzień ;)