Zaczęło się od autka. Małego. Ale dosyć dużego. Tak zwanego vana. Dostała od prababci. Zabawa super. Jeździ przodem, tyłem, otwierane drzwi ma, wytrzymały no i rodzinny. Hania pokazuje gdzie siedzi mama a gdzie tata a gdzie Hania no cudo.
Aż do momentu kiedy Hani coś zaczęło przeszkadzać.
Coś nie pasowało do ogólnie pojętej normy.
Bo samochód jak jeździ to musi mieć kierowcę.
Przeszukała cały dom w poszukiwaniu PANA - ludzika który zmieści się do tego auta. Wszystkie za duże. Nawet posłuchała, że niby Mama jej z plasteliny ulepi i sama wzięła się do dzieła.
Kombinacji było wiele i cała rodzina myślała. Aż Babcia przyniosła gazetę a Mama Pana wycięła i za kierownicę wsadziła.
Jeździ do dziś.
I wszystko pasuje teraz nareszcie.
Jej logika mnie czasami poraża.
27 sierpnia 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
0 komentarze:
Prześlij komentarz